Szybko po zwiedzeniu ghatów nad Gangesem i zjedzeniu późnego śniadania ruszyliśmy rikszą rowerową (pierwszy raz taką, glupio mi było że jakiś chudy i zagłodzony dziadek będzie wiózł moją dupę, kiedy ja sobie wygodnie siedzę, ale z drugiej strony to że mnie zawiezie jest szansą że się naje) na dworzec, żeby jeszcze przed nocą dotrzec do Gorakhpuru, aby na drugi dzień wcześnie rano zwiać do Nepalu. Na dworcu w Varanasi oczywiście tłumy ludzi i długachne kolejki do kas. Na szczęście wyczaił nas policjant turystyczny. W Indiach w miejscach o szczególnie dużej ilości turystów funkcjonuje coś takiego jak policja turystyczna, której zadaniem jest pomoc turystom zagranicznym. I tenże policjant poszedł z nami do kas od tyłu i kupił nam bilet (oczywiście za nasze pieniądze) na interesujacy nas pociąg. Ale kupił nam bilet 2 klasy, twierdząc że tylko takie wagony jeżdzą w tym pociagu. Okazało się ze to nieprawda, ale musieliśmy 6 godzin jechać drugą klasą, mimo że po poprzednim pobycie w Indiach i podróży właśnie drugą klasą do Bombaju zarzekaliśmy się że już nigdy nie wsiądziemy do drugiej klasy indyjskich pociągów. Na szczęście tym razem ta druga klasa nie była przeładowana, i w miare wygodnie dotarliśmy do Gorakhpuru. Po wyjściu z dworca na miejscu już miasto wywarło nawet dość miłe wrażenie, ale jak to w Indiach, było to TYLKO wrażenie. Z trudem znaleźliśmy nocleg, gdyż wszystkie hotele były teoretycznie pełne (mimo że w prawie wszystkich widzieliśmy wolne klucze wiszące w recepcji), aż w końcu wylądowaliśmy w jakiejś norze. Szybka kolacja, zorientowanie się w autobusach porannych do granicy, odmowa kilku dilerom na ulicy, ze na pewno nie chcemy żadnych używek typu haszysz czy marihuana i spać.