Wcześnie rano wylądowaliśmy na dworcu kolejowym w Varanasi, jednym z najświętszych miast Hindusów, a to ze względu na przepływający tutaj Ganges i święte jego wybrzeże. Wybrzeże, czyli ghaty, jest miejscem, gdzie ludzie z całego miasta przychodzą aby: się pomodlić, dokonać obrzędowej kąpieli w świętych i brudnych wodach rzeki, uprawiać jogging lub gimnastykę, na masaż, jeść, prać, handlować, pożegnać zmarłych kremowanych w tym miejscu, lub też szukać turystów do oprowadzania po ghatach lub do oszukania. Turyści mają do wyboru albo chodzić wzdłuż wybrzeża na nogach, lub też obserwować życie się tutaj toczące z łódek. Łódki są szczególnie dobrym rozwiązaniem w porze deszczowej, kiedy to całe wybrzeże jest zalane i trudno przejść nie paprząc się w błocie. My, szczury lądowe, wybraliśmy opcję pieszą.
Podstawową zasadą dla turysty na ghatach jest zakaz robienia zdjęć stosów pogrzebowych, co skrupulatnie wykorzystują różne typy, przesiadujące dość blisko ghatów pogrzebowych, ale jeszcze na tyle daleko, ze turysta nie wie, że tam zaraz już są stosy pogrzebowe i bez skrępowania robi zdjęcia ghatów. A na to czeka taki typ, wyskakuje ze swojego miejsca i krzyczy że robisz zdjęcia pogrzebom, że tak nie wolno i żąda jakiejś ofiary dla okolicznej świątyni za złamanie zakazu. Oczywiście szczerze wątpię czy ewentualna ofiara przebłagalna za błędy trafia do świątyni, raczej do kieszeni tego typa. My go bezczelnie olaliśmy, więc szedł za nami krzycząc, żebyśmy nie byli tacy sprytni i że mamy koniecznie płacić.
Raz dwa zwiedziwszy ghaty postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia pojechać do Gorakhpuru, miasta położonego 90 km od granicy nepalskiej , żeby następnego dnia skoro świt znaleźć się już w Nepalu, prawdę mówiąc mieliśmy już dość Indii i chcieliśmy je szybko opuścić.