Rano wcześnie wyjechaliśmy do Delhi. W pociągu klima dawała, że aż kożuch by się przydał. Tuż przed dworcem New delhi pociąg na kilka minut stanął na torach i czekał. A z okna mieliśmy "super" widok. Na poparcie tezy że Indie to jedno wielkie g..... Hindus kucał sobie na torach prosto w nasze okno i srał w najlepsze. nie przeszkadzało mu to, że robi kupkę na oczach całego wagonu. Dotarliśmy na dworzec i ruszyliśmy na ulicę Pahar Ganj, gdzie najłatwiej o tani nocleg. Baliśmy sie tej ulicy, bo miejscowi nas przed nią bardzo ostrzegali, że jest niebezpiecznie. okazała sie taka normalna turystyczna ulica, z wieloma knajpami, straganami, naciągaczami. Czyli to co lubimy. Do tego masa Polaków. Weszliśmy do pierwszego lepszego hotelu i już tam zostaliśmy. Po zadomowieniu, jako że było dopiero koło południa, poszliśmy najpierw cos zjeść. Znaleźliśmy fajną knajpkę nepalską, po jedzeniu ruszyliśmy na miasto, w strone Red Fortu. Delhi tłoczne jak nie wiem co, ruch straszny, tłumy na ulicach. Przez najwiekszy w indiach meczet Jama Masid, dotarliśmy do Czerwonego fortu. Po tym wszystkim co widzieliśmy wcześniej w Indiach stwierdziliśmy że Red Fort jest kiepski. Po zwiedzeniu fortu wróciliśmy do domku, zaliczając co przyjemniejsze budy z herbatą. Niestety, w Delhi, szczególnie tam gdzie byliśmy tych budek było bardzo mało... o wiele mniej niż w innych indyjskich miastach.