Rano się trochę lepiej czuliśmy, więc stwierdziliśmy że dość leniuchowania. Porannym pociągiem, znów 2 klasą (czyli gorszej już nie ma), pojechaliśmy do Delhi, nie mając konkretnych planów co dalej, czy jechać dalej czy przenocować w stolicy i rano uderzać w dalszą drogę. Trafiliśmy na wesoły przedział, jechało dwóch strasznie grubych Hindusów, ale bardzo sympatycznych, szczególnie jeden, który zabawiał współpasażerów, szczególnie nas bawił rozmową, był jak wszyscy Hindusi ciekawy naszego kraju i nas, ale umiał konwersować po angielsku jak niewielu Hindusów. W tak miłej atmosferze szybko dotarliśmy do stacji New Delhi. Na dworcu poszliśmy znaleźć biuro dla turystów zagranicznych, gdzie bez kolejek można kupić bilety na pociągi w całych Indiach, i gdzie w koncu ktoś kompetentnie udziela informacji. Ale na drodze do tego biura stoją całe rzesze Hindusów, aby nie dopuścić białego turysty do tego biura. Robią wszystko, aby albo tam nie trafić, albo uwierzyć im że biuro jest juz nieczynne lub przeniesione na drugi koniec miasta. Zyskują zaufanie i prowadzą zotumaniałego turystę do swych prywatnych agencji turystycznych. My na szczęście trafiliśmy do tego biura i dowiedzieliśmy się ze są jeszcze bilety na nasz ulubiony indyjski expres Shatabdi jadący do stolicy stanów Haryana i Punjab, czyli do miasta Chandigarh, tylko że musimy kupić go w normalnej kasie dla Hindusów. Szybko poszliśmy do kas, bo tam zwykle kolejki nieziemskie, a czasu mieliśmy z półtorej godziny. Oczywiście od razu znalazł się jakiś oszołom, który krzyczał ze te kasy są tylko dla Hindusów, a my mamy iść do tego biura dla obcokrajowaców, ale go olaliśmy, aż się w koncu odczepił. nawet szybko kupiliśmy bilety i poszliśmy do pociągu, po drodze kupując pyszną herbatkę i ciasteczka na drogę. Jechaliśmy z przemiłym Irańczykiem, studiującym w indiach, i namawiającym nas do odwiedzenia Iranu, chętnie kiedyś się tam wybierzemy, tylko trzeba szybko zanim Amerykańce znowu chcąc ratować świat przed "terrorystami", których sami kilkadziesiąt lat temu stworzyli, zaatakują ten kraj. Na szczęście Obama chyba trochę spokojniejszy niż Dablju junior. Już po zmroku dotarliśmy do Chandigarhu, miasta ewenementu jak na Indie, ale to już w następnym odcinku.