Skoro swit, bez sniadania, bo knajpe otwieraja dopiero o 11, z butelka 1l wody, zeby jeszcze wypic przed wspinaczka, ruszylismy w strone wejscia na schody. W biurze biletowym CALE SZCZESCIE spotkalismy jakiegos emeryta ( znowu ;-) z Bombaju, ktory po cichu wytlumaczyl nam ze oczywiscie ze mozemy, a nawet musimy wziac ze soba wode (anulowali jakze restrykcyjne zasady), i nawet ciasteczka ( ale to dodal dopiero jak wyszlismy z biura, zeby dzinisci nie szlyszeli ;-) i cale szczescie ze go spotkalismy bo wejscie szczegolnie dla Ani, ktora miala ciezka noc (znowu problemy jelitowe).
Po drodze sledzilo nas dwoch hindusow liczac ze Ania padnie i za oplata beda mogli ja wniesc na gore. Czytalismy o tym w przewodniku, ale nie sadzilismy ze rzeczywiscie tym ludziom bedzie chcialo sie nas sledzic przez mniej wiecej 1/3 drogi. Co stanelismy na postoj, zeby uzupelnic plyny to oni z krzeselkiem na dragach zatrzymywali sie obok i usmiechajac sie glupio wskazywali na krzeslo.
Niestety dla nich Ania dala rade :-)
Na szczycie rzeczywiscie znajduje sie wielki kompleks swiatyn i swiatynek z roznych okresow, w roznym stanie. Jak zwykle dzinijskie swiatynie okazaly sie imponujace.
Zejscie bylo duzo latwiejsze, choc slonce dawalo popalic i oslabilo nas tak znacznie, ze postanowilismy zostac w tej wstretnej miescinie jeszcze jedna noc i dopiero rano ruszac w dalsza droge.