Z samego rana ruszylismy na zwiedzanie tego bardzo urokliwego gorskiego miasteczka. Jest ono polozone wokol jeziora, i bardzo przypominalo nam Zakopane, tez mialo podobne stragany, tylko z troche innymi rzeczami. Na poczatek poszlismy na gorojaca nad miasteczkiem skale, z wygladu przypominajaca zolwia czy dinozaura. Z tego miejsca byl (jak mgly opadly) ladny widok na Abu i jezioro. Oczywiscie zeby bylo smiesznie, zamiast isc wytyczona trasa zboczylismy i na szczyt dostalismy sie jakas sciezka, a wszystko dlatego ze tam nie bylo nic napisane w normalnym jezyku, ani nawet nikogo zeby zapytac. O tym ze zle szlismy dowiedzielimsy sie dopiero na gorze:-)
Potem poszlismy do znajdujacego sie w sasiedniej wiosce kompleksu swiatyn dzinijskich, czyli cos podobnego do Ranakpur, ale troche gorzej zachowanego, ale i tak robi duze wrazenie.
No i potem dopiero sie zaczela nasza wedrowka....do punktu widokowego-sunset point....jak zwykle nie bylo zbyt dokladnych strzalek, ludzi pytalismy ale kazdy kazal nam isc w inna strone....wedlug przewodnika powinnismy isc jakis 1km i to nawet chyba prosta droga...a my szlismy sciezka miedzy krzakami i po skalkach, az po jakiejs niecalej godzinie zawrocilismy bo tego punkt nigdzie nie widzielismy, a sciezka zaczela sie stawac coraz mniej przyjazna.
Jak tylko doszlismy do ulicy po przejsciu okolo 100m zorientowalismy sie ze w koncu jestesmy na wlasciwej drodze do celu. I zobaczylismy znaki ostrzegajace przed takimi samotnymi wedrowkami w gory...ale cale szczescie nam nic sie nie stalo, ani zadnego niebezpiecznego zwierza nie spotkalismy.
Punkt widokowy okazal sie duzo mniej ciekawy niz trasa ktora sie wczesniej szwedalismy, a o tyle latwo juz go potem bylo znalezc, bo w okolicach tego miejsca byl tlum Hindusow-turystow i panie z kukurydza do wyboru gotowana lub pieczona na weglu.
Na koniec bo jeszcze nie bylo zbyt pozno zrobilismy rundke wokol jeziora, co bylo bardzo milym akcentem na zakonczenie dnia.