Po dluuuuuuuuuuuugiej podrozy autobusem w koncu dotarlismy do Mt. Abu, miasteczku polozonym w gorach, zajmujacym plaskowyz, rozciagajacym sie dookola jeziora. Jest to ulubione miejsce spedzania swiat i wakacji przez hindusow z Rajastanu i Gujaratu. Jezioro nawet mozna byloby nazwac urokliwym, gdyby nie patrzec na porozrzucane smieci. Miasteczko troche przypomina nasze Zakopane, z podobnymi straganami i sklepikami, ale zamiast goralskich konikow pelno krow...i malp...
Ze znalezieniem hotelu mielismy troche problem, mimo gorszego sezonu i niewielu turystow ceny po prostu z ksiezyca. W koncu sie jednak udalo, ale i tak nie bylismy do konca zadowoleni, pokoj wygladal ladnie, ale jak po kolacji wrocilismy i zaczelismy sie szykowac do spania dopiero wtedy zorientowalismy sie ze cale lozko potfornie smierdzi naftalina, albo czyms podobnym, pewnie na robaki wypryskali. Wyciagnelismy wiec spiwory,ale jak sie pozniej okazalo one tez przeszly tym zapachem.... W ogole byla to pierwsza miejscowosc w ktorej w koncu zmarznelismy, bo bylo dosc chlodno.