Rano poszliśmy zostawić nasze manatki na dworcu w przechowalni, bo mielismy nocny pociąg do Agry, odjezdzal dopiero o 23.35. Następnie pojechaliśmy miejskim busem do jakiegoś kompleksu muzułmańskiego Bara Imambara, głównej atrakcji miasta, ale obeszliśmy się smakiem, bowiem pan straznik w łamanej angielszczyźnie wytłumaczył nam że jest jakieś święto i kompleks jest AKURAT tego dnia zamknięty. Więc majac duuuużo czasu powoli ruszylismy w stronę centrum, zaliczając po drodze wszystkie parki z ławeczkami i drzewami, siadalismy sobie i odpoczywaliśmy. I tak przed wieczorem dotarliśmy do dworca kolejowego (z zewnatrz bardzo ładny). Usiedliśmy w poczekalni i czekaliśmy na pociąg do Agry. Jako że jeszcze w poczekalni było w miarę luźno Łukasz rozłożył sie na ławce i zdrzemnął z godzinkę. Po przebudzeniu, jako że ludzi już było więcej, choć ochota do spania jeszcze była, trzeba było sie ścieśnić. W pewnym momencie Łukasz poszedł sprawdzić czy są już wywieszone listy z rezerwacjami miejsc, a przy okazji kupić jakieś kanapki, i tu przykra niespodzianka, nasz pociąg miał juz półtorej godziny planowego opóźnienia. Kupiliśmy sobie w księgarni: Ania książkę Coelho, Łukasz jakąś gazetę indyjską a la "Wprost" i z coraz mniejszą cierpliwością siedzieliśmy na poczekalni, a ludzi coraz więcej było. A potem coraz gorzej. Za każdym razem gdy szliśmy do tablicy opóźnień opóźnienie naszego pociągu zwiększało się. co niektórzy Hindusi, szczególnie Ci co nie mieli nic wartościowego pokładli się na peronach i spali na kartonach czy jakichś płachtach, i najśmieszniejsze było to, że jako że na dworcu było pełno szczurów, to te szczury były tak odważne że spacerowały sobie po tych śpiących ludziach. W końcu o 4:50 rano pociąg z ponad 5 godzinnym opóźnieniem wtoczył się na peron, jeszcze tylko znaleźć swoje miejsce (na szczęście było wolne, bo się baliśmy że bedziemy musieli przeganiać jakichś Hindusów) i poszliśmy spać, oczywiście najpierw przywiązując nasze tobołki do rąk.