I znów jedziemy do Jałty, tym razem zwiedzić pałac w Masandrze, zbudowany dla cara Aleksandra III. Ciężko było do niego trafić, ale na szczęście spotkaliśmy w busie jakichś Ukraińców, którzy też tam sie próbowali dostać, i szliśmy za nimi. Pałac okazało się tego dnia był zamknięty, więc obejrzeliśmy go z wierzchu, połaziliśmy po małym parku i ruszyliśmy z powrotem, szukając po drodze fabryki win "Masandra". Muzeum w fabryce było całkiem fajne, pani próbowała coś po polsku nam mówić, najciekawszym miejscem była oczywiście winoteka, gdzie przechowują rocznikami wszystkie swoje wina, które wyprodukowali bodaj od 1895 roku, a także wielgaśne beczki z klarującym się winem. Działa tu również sklep firmowy ,ale nie uśmiechało nam się jeździć po Krymie z butelkami, więc kupno pamiątkowego wina odłożyliśmy na ostatnie dni podróży, jako że sklepy patronackie znajdowały się też w Eupatorii, gdzie planowaliśmy pojechać ostatniego dnia. Mieliśmy jeszcze obejrzeć słynny wodospad Uczan-Su, ale jakiś pan nam odradził mówiąc, że "tam wody niet".
Wróciliśmy do Jałty i jako że jeszcze było wcześnie, pochodziliśmy po mieście ,a w zasadzie to tylko po wybrzeżu, skręcając tylko do jakiejś cerkwi i kościółka ormiańskiego. Na koniec postanowiliśmy, jak na rasowych i typowych turystów przystało, do Ałupki wrócić morzem. Co prawda zapłaciliśmy majątek za bilety na jakiejś turystycznej łajbie, ale płynęło sie spoko, tylko bardzo wiało i wymroziło nas.