Po półtorej godzinie jazdy już wysiadamy na ślicznym, malutkim dworcu w Bakczysaraju. I tu czeka nas niemiła niespodzianka. Według wszelkich przewodników na dworcu powinien koczować tłum babć chętnych przyjąć "zagranicznych" turystów na kwaterę, a tu pusto i nawet pies z kulawą nogą się nami nie zainteresuje, tylko jakiś taksówkarz, ale kiedy pytamy go o nocleg wzrusza ramionami i wraca do starej Łady. Ruszamy więc sami na miasteczko główną ulicą idącą od dworca licząc że w końcu ktoś będzie chciał na przenocować. I tak idąc kawałek znaleźliśmy "gostinnicę", jakiś hotel czas świetności mający dawno za sobą, może w czasach pionierów z bazy "Artiek" był luksusowy, ale teraz trochę podupadł. No nie zaszkodzi zapytać o cenę i obejrzeć to cudo. W środku młoda wystraszona panienka tłumacząc że jest tylko na praktykach wakacyjnych, dzwoni po kierowniczkę ,aby ta sie dogadała z "zagranicznikami". Kierowniczka przyszła, zakwaterowała nas, i mieszkamy. Pokój lichy, łózka skrzypiące i z dołkiem w środku, że się wpada jak w hamaku, ale nie jest źle, nawet w prysznicu ciepła woda, jak uprzejma sprzątaczka podłączy bojler. Mimo niewyspania po krótkiej higienie ruszamy na miasto, szukając największego zabytku w mieście czyli pałacu chanów krymskich. Stare miasto leży na dnie wysokiego wąwozu między dwiema górami ciągnącymi się na wschód, z jednej strony wiszą nad nim skały o dziwnych kształtach zwane "Sfinksami". Dotarliśmy do pałacu, nawet fajny obiekt. Po zwiedzeniu kolej na spróbowanie słynnych czieburienków, pierogów z mięsem lub innymi wkładkami. Potem przeszliśmy się jeszcze na jedno ze zboczy góry stojącej nad miastem, obejrzeliśmy widok miasta z góry, po czym wróciliśmy do gostinnicy na wcześniejszy nocleg, gdyż nocleg na lotnisku bardzo nas wykończył.