Z samego rana ruszylismy do bankomatu ktory dzien wczesniej nie dzialal, sadzilismy ze uda sie go naprawic hindusom, ale to przeciez Indie tu niczego nie da sie przewidziec....bankomat nie dzialal, wiec nie dokonca zadowoleni wrocilismy do guest housu na sniadanko, po ktorym mialo sie zaczac nasze 'jeep safari'. Jakos tak zawsze zwykle rzeczy sa tu szumnie nazywane, i lepiej to wszytko brzmi jak cie do tego zachecaja niz jak juz z tego korzystasz...ale w zasadzie to nawet nam sie podobalo, ale tym razem jednak przeplacilismy...no coz madry Polak po szkodzie ;-)
Okolo 11 wyjechalismy z hostelu na te nasza wycieczke, zanimjeszcze zdazylismy wyjechac z miasta zatrzymalismy sie przy jakims sklepiku, jakis strszy mezczyzna wyszedl do nas z 2kawalkami pomaranczowego materialu i przystapil do tworzenia turbanow na naszych glowach. Okazaly sie niestety niezbyt trwale bo po jakiejs godzinie sie rozpadly, ale przynajmniej moglismy sobie zrobic w nich zdjecia:-)
Po drodze zahaczalismy o jakies swiatynki, ruiny palacu, i okolo 3 zjedlismy lunch. w bardzo urokliwym miejscy nad jeziorkiem na srodku pustyni.
Potem jeszcze przejechalismy kilka wiosek 'ludzi pustyni' i zabrali nas na okolo godzinna wycieczke na wielbladzie na piaszczysta pustynie, bo ta przez ktora do tej pory przejezdzalismy byla gdzie niegdzie porosnieta jakimis krzaczkami.
Lukaszowi podobala sie jazda na wielbladzie, mnie zas potem bolal caly dzien tylek, wiec ja nikomu nie polecam.
Potem mielsimy czekac na zachod slonca na wydmie, ale niestety nie bylo zbyt ciekawego zjawiska, bo niebo bylo pokryte chmurami:-) jeszcze przed zmrokiem zdazylismy zjesc kolacje, ktoa nasz kucharz-przewodnik przygotowal na malym ognisku, i jak ciemnosc zapadla ruszylismy spowrotem do miasta.