Wcześnie rano pojechaliśmy pociągiem do Sewastopola. Tam od razu wyhaczyła nas jakaś pani i zawiozła na kwaterę, nawet blisko od promenady nadmorskiej i od centralnego rynku. Warunki o wiele lepsze niż w poprzedniej gostinnicy, czysto, miło, z pościelą. Po zakwaterowaniu pojechaliśmy na dworzec zorientować się o komunikację do Bałakławy i Ałupki, a następnie busem miejskim pojechaliśmy zwiedzić Chersonez Taurydzki, czyli ruiny starożytnego greckiego miasta. Bilety wstępu są podzielone na trzy rodzaje: dla ukraińców, dla państw tzw WNP i dla obcokrajowców. Kasjerka wzięła nas chyba za Ruskich bo policzyła jak za obywateli WNP, jako że próbowaliśmy coś do niej po rusku gadać. Albo myślała że Polsza to też jakaś ruska była republika. Ruiny bardzo fajne, choć mało co z nich zostało, ale poczuliśmy się jak w słonecznej Grecji. I wreszcie zobaczyliśmy Morze Czarne, bardzo czyste, jak na całym Krymie. I te łąki pełne maków. Połaziliśmy ładne parę godzin po okolicy i a po powrocie do miasta obejrzeliśmy kilka cerkwi i posiedzieliśmy na bulwarze przymorskim.